niedziela, 26 maja 2019

Podróż poślubna w stronę słońca


 Dawno mnie tu nie było, ale tyle rzeczy się wydarzyło, że nie sposób było mi się skupić na blogowaniu. Jednym najważniejszym momentem,  którym chciałam się z Wami podzielić to nowy rozdział w moim życiu. Powiedziałam tak, po osiemnastu latach bycia w szczęśliwym związku partnerskim. Była to niesamowita chwila, pełna wzruszeń i radości. Do ostatniej chwili myślałam, że jestem opanowana i bez zająknięcia wypowiem słowa przysięgi małżeńskiej, ale w chwili składania ślubów,emocje sięgnęły zenitu, głos zadrżał, a łzy szczęścia same napływały do oczu. Niezwykle tkliwy moment , który był również najważniejszym i najpiękniejszym w życiu, skłonił mnie do napisania tego posta. Chciałam  podzielić się z Wami tą radosną nowiną, jak i uchylić rąbka tajemnicy z podróży poślubnej jaką odbyliśmy po naszym ślubie.



 Jednym z prezentów, jaki otrzymaliśmy był voucher wakacyjny i nie ukrywam, był to niezwykle trafny i wspaniały pomysł. Bez chwili namysłu od razu wybraliśmy się uzgodnić warunki jego wykorzystania i termin realizacji. Z racji wolnego i tej wzniosłej chwili, postanowiliśmy wykorzystać go natychmiast, a wybór padł na nieodkryty przez nas do tej pory Egipt. 




 Bodajże od 10 lat wzbranialiśmy się przed wyjazdem do kraju faraonów. Zastanawiacie się pewnie dlaczego? Sama nie wiem, nie odpowiem jednoznacznie na to pytanie.

Teraz wiem jedno, że to była największa głupota z naszej strony, broniąc się rękami i nogami przed wyjazdem i  tej ogromnej niechęci do Egiptu. Ale mylić się to cecha ludzka, a jak to mówią, tylko krowa zdania nie zmienia. 
 Marsa Alam, do której się udaliśmy,  jest miejscowością wypoczynkową na południowym wschodzie słonecznego Egiptu. Nie oferuje wprawdzie ona niesamowitych widoków, możliwości zwiedzania ciekawych miejsc czy  muzeów, ale z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że rafa koralowa rekompensuje  wszystko.  Mając świadomość, że jesteśmy na pustkowiu, dookoła tylko piach i gdzieniegdzie jakaś palma, skłania do przemyśleń. Takie też było nasze założenie, cisza, spokój i czas poświęcony tylko i wyłącznie dla siebie.








 Niedaleko od naszego hotelu znajdował się nowo powstały port, z którego  wypływały jachty i stateczki na głębsze wody Morza Czerwonego. Organizowane wycieczki dla amatorów czy tez bardziej doświadczonych nurków, oferowały  pływanie z butlą w głębiach morza. Przy odrobinie szczęścia można spotkać ogromne żółwie czy też krowy morskie. 

Port jest niewielki, ale urokliwy i co dla mnie najważniejsze - bezpieczny. Wieczorami spacerowaliśmy bez obaw.












 Znajduje się tam też kilka przyjemnych knajp, jak i sklepów z pamiątkami i egipskimi wyrobami. Także każdy przybyły turysta z powadzeniem znajdzie  coś dla siebie.






 Nasz wyjazd przypadł na okres ramadanu, czyli postu, który zgodnie z religią muzułmanów, jest okresem świętym, w którym każdy wierny nie może od świtu do zmierzchu jeść, pić, palić, etc. Dlatego też wybierając się po raz pierwszy o godzinie 18 na zakupy ,byliśmy zaskoczeni widokiem siedzących na podłodze ludzi i spożywających posiłki, pomimo, że sklepy były otwarte i prężnie obsługujące turystów. Ku mojemu zdziwieniu, sprzedawcy z niezwykła uprzejmością, zapraszali nas do spożywania wraz z nimi kolacji. Nie byłabym sobą gdybym nie skorzystała. Spróbowałam przyrządzonego specjalnie na tę okazję,niezwykle słodkiego trunku z daktyli. Muszę przyznać, że czegoś takiego jeszcze nie kosztowałam. Słodki napar daktylowy połączony z miodem, był orzeźwiający. Domyślam się, że  dawał im energię po całym dniu pracy, jak i niejedzenia oraz picia w 40 stopniowym upale. Na tą chwilę, zadaje sobie pytanie: kto z nas wyobraża sobie przetrwanie chociaż jednego dnia w takich warunkach bez wody? Ja osobiście, nie . Zaskoczeni serdecznością ludzi i szanując ich zwyczaje, postanowiliśmy zrezygnować z dalszych zakupów i odłożyć je na inny czas.

Stwierdzam, że ramadan ogólnie nie miał większego wpływu na pracę kelnerów, kucharzy czy  innych pracowników hotelu. Może tylko niewielkie rozdrażnienie kelnerów dało się odczyć około godziny 18, ale nieznaczące.

Pamiętajcie, to my jesteśmy turystami w ich kraju i warto uszanować zwyczaje i religię panującą w danym miejscu. Nie jesteśmy upoważnieni do jakichkolwiek złych zachowań, czy też negowania ich wiary. Uszanujmy to.
































 Założenie podróży było nastawione  na złapanie chwili dla siebie, nacieszeniem się sobą i relaksem. I tak, też było. Cudowne osiem dni spędzone w Marsa Alam nad Morzem Czerwonym, upłynęło leniwie, w otoczeniu przepięknej rafy koralowej, którą mogliśmy podziwiać u stóp naszego hotelu. Powiem szczerze, nie spodziewałam się jak ogromne wrażenie zrobi na mnie podwodny świat. Móc snurkować, w otoczeniu niezwykłych koralowców, roślin, jak i żywych organizmów jest nieocenione i wywiera takie emocje, których nawet słowami ciężko wyrazić. Zobaczcie sami.